W programie Adopciaki.pl często mamy kontakt z ludźmi, którzy poszukują zwierzaka po śmierci swojego czworonożnego przyjaciela. Jedni są gotowi na adopcję dopiero po dłuższym czasie, inni chcą natychmiast zapełnić pustkę. Każdy przeżywa żal po stracie na swój sposób, ale wszystkich łączą podobne emocje. Tymczasem ich smutek, tęsknota i potrzeba wsparcia często spotykają się z niezrozumieniem otoczenia, bo przecież „to był tylko pies”.
Tomek Raczek, znany krytyk filmowy, i jego partner, pisarz Marcin Szczygielski, to zdeklarowani „psiarze”, którzy od lat wspierają nasz program. Dziś Tomek zgodził się opowiedzieć nam o Dropsiu, swoim psim przyjacielu, i żałobie, którą przeżywa po jego śmierci.
Tomek wita nas w swoim domu na warszawskim Mokotowie w towarzystwie Kamy, owczarkowatej staruszki przygarniętej półtora roku temu. Ma na sobie koszulkę z nadrukowanymi zdjęciami Dropsia.
– To prezent od Marcina – mówi. – Marcin sprawił mi tę koszulkę tydzień po śmierci Dropsia, żebym miał go zawsze przy sobie. Jego zdjęcie mam też na tapecie telefonu, więc kiedy tylko po niego sięgam, a robię to przecież wiele razy w ciągu dnia, widzę spojrzenie Dropsia. Za każdym razem czuję się trochę poruszony, ale dobrze mi z tym. Mam poczucie, że patrzy na mnie cały czas.
Adopciaki.pl: Dropsio towarzyszył ci przez wiele lat. Każdy, kto ogląda twoje recenzje albo śledzi wpisy w mediach społecznościowych, musiał przynajmniej raz go zobaczyć. Jak pojawił się w twoim życiu?
Tomek Raczek: Dropsio trafił do nas 10 lat temu jako szczeniak, adoptowaliśmy go z domu tymczasowego znajomej wolontariuszki. Na zdjęciu wychylał się z koszyka i strzelał okiem w stronę obiektywu. Jego rodzeństwo zostało już przygarnięte, został tylko on – krnąbrna, nieposłuszna, roześmiana czarna kulka. „Hm – pomyślałem – niepodporządkowujący się i w dodatku uwielbiający występy przed kamerą, jesteśmy tacy podobni!” To wyglądało na przeznaczenie. Niedługo potem Dropsio znalazł się w naszym domu.
A: Miłość od pierwszego wejrzenia?
TR: Tak i nie. Kiedy Dropsio się u nas pojawił jako mały piesek, był po prostu naszym podopiecznym, słodkim rozrabiaką. Więź, którą potem stworzyliśmy, stała się czymś, co nazwałbym raczej przyjaźnią. Bo przyjaźń to relacja, którą buduje się latami, a nie deklaruje na dzień dobry. Nie ufam ludziom, którzy nazywają „przyjacielem” kogoś, kogo poznali dzień wcześniej.
A: Jak wyglądały wasze początki?
TR: Na początku musieliśmy oczywiście Dropsia wychować, nauczyć życia, zadbać, żeby miał wszystko, czego potrzebuje. Kiedy podrósł, stał się uroczym młodym psem sprawiającym mnóstwo kłopotów, bo był niezwykle emocjonalny. Dlatego postanowiłem zabrać Dropsia do psiej szkoły. Na początku robił nawet duże postępy, ale bardzo szybko jego zainteresowanie szkołą całkowicie się wypaliło. Nie reagował na polecenia, siedział znudzony, patrzył w moją stronę i miał wszystkiego dosyć. Więc uznałem, że nie ma sensu go zmuszać, że widocznie nie jest typem wzorowego ucznia i trudno, niech już sobie będzie taki niedouczony. I taki pozostał, niepokorny, żyjący na swoich zasadach. A ja mu na to pozwalałem.
A: Nie uczyłeś go komend?