ŻYCIE Z ADOPCIAKIEM

15.12.2016

Miłość zamiast życzeń, historia adopcji Dropsa przez Tomka i Marcina

Zbliżają się święta i czas prezentów. Co sądzicie o tym, żeby pod choinkę zaadoptować pieska lub kotka i podarować go komuś w prezencie?

Tomasz Raczek:

Moim zdaniem to bardzo zły pomysł. Pies czy kot to nie rzecz, którą można zapakować w świąteczny papier i przewiązać czerwoną wstążeczką. A co, jeśli taki "prezent" nie spodoba się, albo znudzi po kilku dniach? Będziemy reklamować w schronisku i powoływać się na prawo zwrotu towaru w ciągu tygodnia od daty zakupu?! Żyjąca istota nie może być traktowana jak towar. To nie zegarek, ani komórka, ani rower. To także nie perfumy, które można oddać komuś, jeśli nie podoba się zapach. Wzięcie psa czy kota ze schroniska to ADOPCJA więc powinna być traktowana równie poważnie jak adopcja dziecka. To zobowiązanie opiekuńcze i zarazem szansa na przyjaźń. Poważne sprawy!

Marcin Szczygielski:

Ale w sytuacji, gdy taki "prezent" jest oczekiwany przez "obdarowywanego" to nie jest zły pomysł. Jeśli np. dziecko chce, żeby w jego rodzinie pojawił się czworonożny przyjaciel, Boże Narodzenie to znakomita okazja na wprowadzenie go do domu - wtedy jest to nie tylko podarunek dla opiekuna, ale i wspaniały prezent dla małego adopciaka.

A czy Wasz Drops dostaje prezenty pod choinkę?

T.R.:

Mam wrażenie, że dla Dropsa prezentem jest każdy dzień z nami, ale podczas Wigilii zawsze znajduje pod choinką coś ekstra.

M.Sz.:

I Drops zawsze towarzyszy nam podczas wigilijnej kolacji.


Jak powszechnie wiadomo, w wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Co chcielibyście usłyszeć od Dropsa w tym roku?


T.R.:

A gdyby tak w tym roku zaczarować świat i sprawić, żeby wszyscy ludzie w wigilijną noc przemówili ludzkim głosem? Na pewno ucieszyłby się z tego nie tylko nasz Drops. Niepotrzebne nam psie gadanie. Potrzebujemy raczej ludzkiego serca w tym, co sami mówimy.

M.Sz.:

a jednak byłbym bardzo ciekaw, co Drops miałby nam do powiedzenia. Zwierzaki mają znacznie bardziej skomplikowaną psychikę, niż powszechnie się uważa. Często mam świadomość, że próbuje nam coś zakomunikować, ale ja nie potrafię go zrozumieć. Może w tę Wigilię to się uda.


Jak zaczęła się wasza przygoda z psami? Wolicie kupować czy adoptować zwierzęta?


M.Sz.:

Gdy miałem siedem lat, moi rodzice zaadoptowali psa ze schroniska „Na Paluchu”. To był mój pierwszy pies. Każdy kolejny również był adoptowany. Nigdy niemiałem tzw. rasowca.

T.R.:

W dzieciństwie miałem tylko koty. Moja mama uważała, że nie podołam odpowiedzialności związanej z opieką nad psem i że wszystko spadnie na nią.Pierwsza była więc dopiero Śnieżka przygarnięta w dorosłym życiu. Po kilku miesiącach opieki nad nią już wiedziałem, że psy powinienem mieć od zawsze! Wszystkie psy, które mieliśmy wspólnie z Marcinem, też byłyadoptowane. Niektóre z nich trafiły do nas w bardzo szczególnych okolicznościach.

Nigdy nie miałem tzw.rasowca

Teraz mieszka z wami Drops. Jak się u was znalazł?


M.Sz.:

Drops jest naszym czwartym adoptowanym psem. Jego historia była w zasadzie dość łagodna w porównaniu z innymi historiami naszych czworonogów. Był jeszcze malutki, kiedy trafił na pomocnych ludzi i znalazł się w naszym domu. Najdramatyczniejszą historię miała za to Adela…


Opowiecie nam tę historię?


M.Sz.:

Któregoś lata za klamkę drzwi naszego mieszkania ktoś wetknął gazetę ze zdjęciami i opisami psów ze schroniska. A wśród nich same nieszczęśniki, które przesiedziały w schronisku długi czas. Ich szanse na adopcję były nikłe. Wspólna akcja bezpłatnej gazety i schroniska „Na Paluchu” miała na celu znaleźć dla nich opiekunów. Naszą uwagę od razu przykuła Adela. Przebywała już w schronisku trzy lata. Nie miała przedniej łapy – trafiła tam z wypadku. Zastanawialiśmy się, czy będziemy mogli wziąć takiego psa, czy będziemy potrafili się nim zajmować. Ja się martwiłem, Ty, Tomku, też się zastanawiałeś, czy schody w domu nie będą za dużą przeszkodą.

T.R.:

Tak, w ówczesnym mieszkaniu znajdowały się dość strome schody. Zastanawiałem się więc, czy pies bez przedniej łapy da sobie radę, czy nie będzie to dla niego torturą. Jednak potem okazało się, że schody nie były dla Adeli żadnym problemem! Poruszała się po nich jak zając, wskakując na piętro szybciej od nas.

M.Sz.:

Po obejrzeniu jej w tej gazecie pojechaliśmy więc do schroniska, żeby rozważyć na miejscu, czy możemy się nią zaopiekować. Kiedy ją tam zobaczyliśmy, nie mieliśmy już wątpliwości co do tej adopcji.

T.R.:

Adela była w bardzo trudnej sytuacji. Długo przebywała w schronisku, a dodatkowo, jako pies niepełnosprawny, była gnębiona przez innych mieszkańców boksu. Mieszkała na dachu budy, bo psy nie pozwalały jej schodzić na ziemię i nie dopuszczały do miski. Aby ją nakarmić, trzeba ją było odgradzać. Kiedy po nią przyszliśmy, nie mogła uwierzyć, że to właśnie ona wychodzi. Straciła już nadzieję, że może znaleźć dom. Wydała więc z siebie niesamowity „dźwięk szczęścia”. Tak się cieszyła, że wprost ciągnęła nas do schroniskowego biura. Niesamowite było też to, że wszyscy wolontariusze również krzyczeli z radości, że Adela idzie do domu.

Tak się cieszyła, że wprost ciągnęła nas do schroniskowego biura.

Jak Adela zachowywała się w domu po adopcji? Jaki miała charakter?


M.Sz.:

Adela przez całe swoje życie odwdzięczała się nam dobrocią i przyjaźnią. Wychowała też naszego Dropsa. Ponieważ nie miała łapki, to leżała zawsze w specyficznej pozycji. Bardzo podobne pozy zaczął przyjmować także Drops. Zupełnie jakby ją naśladował. Niestety Adela była z nami tylko osiem lat. Jej kręgosłup zaatakował nowotwór. Nie udało się jej wyleczyć..


Tomku, opowiesz nam jeszcze o swoim pierwszym psie – Śnieżce? Jak do ciebie trafiła? Czy jej imię pochodzi od bohaterki „Królewny Śnieżki”?


T.R.:

Śnieżkę przygarnąłem, kiedy nie znaliśmy się jeszcze z Marcinem. Był początek zimy, spadł pierwszy śnieg. W całej Polsce zrobiło się biało i zimno. Pewnego dnia zatelefonował do mnie mój kolega, Robert, inżynier – przeprowadzał wtedy na wsi pomiary dla sieci gazowniczej. Spytał, czy mogę przygarnąć psa, którego nikt nie chce. Leśniczy znalazł tego biedaka w lesie, przywiązanego łańcuchem do drzewa… Zgodnie z prawem mógł go zastrzelić, ale ulitował się nad zmarzniętą psiną. Chodził z nim po wsi od domu do domu, pytał, czy ktoś może go wziąć. Wszyscy odmawiali. Oczywiście zgodziłem się i Robert przywiózł zwierzaka. Sporego, szarego psa z miękkimi, kłapciastymi uszkami. Kąpaliśmy go dwa razy, a brud spływał i spływał. Po drugiej kąpieli okazało się, że pies jest biały, a nie szary i wygląda jak polski owczarek nizinny! Na szyi miał ogromną ranę po łańcuchu, którym był przywiązany do drzewa. Blizna po niej nigdy nie zniknęła. Imię nadałem mu po pierwszym spacerze. Chodziliśmy po zaśnieżonych ulicach osiedla. W pewnej chwili pies zniknął. Zobaczyłem tylko trzy czarne węgielki. Okazało się, że to nos i oczy psa. Był tak biały, jak pierwszy śnieg. Stąd imię „Śnieżka”. Przez pewien czas myślałem, że to pies, ale weterynarz stwierdził jednoznacznie, że się myliłem. Śnieżka bardzo długo nie wydawała z siebie żadnego głosu. Nie szczekała, nie warczała, nie piszczała. Myślałem, że jest niema. Kiedyś jednak, pod wpływem wielkich emocji przy zabawie, przemówiła! Moją radość można porównać do radości ojca, który usłyszy pierwsze słowa swojego dziecka! Krzyczałem ze szczęścia: „Śnieżka, ty mówisz!”. Śnieżka bez problemu zaakceptowała Marcina, który pojawił się w moim życiu. Traktowaliśmy ją jak członka rodziny, przyjaciółkę. Miała niesłychanie dobre serce, była absolutnie genialna. Wychowała kicię, która nagle pojawiła się w naszym domu, matkowała też Mieci – mieszance dobermana i wilczura.

Imię nadałem mu po pierwszym spacerze. (...) W pewnej chwili pies zniknął. Zobaczyłem tylko trzy czarne węgielki. Okazało się że to nos i oczy psa. Był tak biały, jak pierwszy śnieg. Stąd imię "Śnieżka"

A nie korciło was nigdy, żeby kupić sobie jakiegoś „modnego”, rasowego pieska?


T.R. i M.Sz.:

Nie, nigdy!


Kiedy rozmawiam z osobami, które mają psy czy koty, wszystkie mówią, że zwierzaki wnoszą do domu dobrą energię, rozładowują napięcia, rozweselają. Czy dla was też są takim balsamem na duszę?


M.Sz.:

Obecność drugiej istoty w domu powoduje, że życie staje się pełniejsze. Ale nie jest też tak, że jest tylko bajką. Są też takie momenty, gdy pies potrzebuje uwagi, trzeba się nim zająć, czasami nabrudzi w domu. Życie z psem czy kotem to nie tylko wspaniałe chwile, te istoty mają przecież takie same prawa jak każdy domownik.

T.R.:

Nasze psy nie są dla mnie zwierzętami, traktuję ich jak przyjaciół. Nie oczekuję od nich posłuszeństwa, żeby wykonywały moje polecenia. Tak samo nie oczekuję tego przecież od przyjaciela. Kiedy w domu mieszkają zwierzęta, wytwarza się specyficzna energia i stajemy się jedną drużyną. Na spacerze nie wydaję Dropsowi komend. Nie lubię nawet podstawowego szkolenia psów – „siad”, „daj głos”, „waruj” itp. Drops był w szkole i tak go uczono, ale to mi się nie podoba. Wolę go traktować jak niezależną istotę. Wyznaję filozofię buddyjską, która określa również mój stosunek do zwierząt. Zwierzęta i ludzie to takie same energie. Energia przechodzi z jednego stworzenia na drugie, nie widzę więc podrzędności i nadrzędności. Uważam, że człowiek, który podporządkowuje sobie psa, musi mieć jakiś problem z ego, z poczuciem bezpieczeństwa, problem z tym, że ludzie go nie szanują. Taki człowiek upatruje w psie swojego „żołnierza”, który ma wykonywać polecenia. Ja tak nie odczuwam. Nie mam potrzeby eksponowania czy ćwiczenia swojej siły na psie. Mam jej wystarczająco dużo.

M.Sz.:

Kiedy widzę, w jaki sposób ludzie traktują zwierzęta, od razu wiem, jak się do takich osób odnosić. Jeśli człowiek mówi, że nie lubi zwierząt, to nie wzbudza on we mnie sympatii.


Tomku, a jaki jest twój ulubiony zwierzęcy bohater filmowy?


T.R.:

Oczywiście „Zakochany kundel”! Po pierwsze, dlatego, że kundel, po drugie, że zakochany. Widzę w zwierzętach emocje, uczucia. Nie oczekuję od nich, że będą one „ludzkie”, ale to też są uczucia. „Zakochany kundel” najlepiej według mnie obrazuje archetyp psa.


Marcinie, czy zwierzaki mogą być inspiracją do tworzenia powieściowych charakterów? Czy któryś z nich był może pierwowzorem jednego z bohaterów twoich powieści?


M.Sz.:

Wszyscy moi przyjaciele są dla mnie inspiracją, więc zdecydowanie także psy. Kiedy miałem osiem lat, obejrzałem film „Biały Bim, Czarne Ucho”. Była to rosyjska produkcja na podstawie książki pod tym samym tytułem. Ten film uświadomił mi, że psy mają uczucia i ich emocje należy szanować. Myślę, że kiedyś chciałabym napisać książkę, której bohaterem byłby właśnie pies albo kot.

T.R.: 

Jeśli mówimy o literaturze, to genialny jest bohater książki Michała Bułhakowa „Psie serce”. Narratorem tego opowiadania jest właśnie pies. Tę historię poznałem najpierw jako sztukę teatralną w krakowskim teatrze im. Słowackiego. Potem sięgnąłem po książkę. Jest tu pokazany ten sam sposób myślenia i charakter psa, co w „Zakochanym kundlu”.

Tylko tchórze krzywdzą zwierzęta

Mimo nowych regulacji prawnych dotyczących ochrony praw zwierząt, akcji edukacyjnych wielu organizacji działających na ich rzecz, wciąż słyszymy historie mrożące krew w żyłach. Historie o dramatach psów, koni, kotów i innych czworonogów. Skąd w ludziach taka agresja wobec zwierząt? Czy to kwestia wychowania, czy kultury?


T.R.:

Moim zdaniem jest to kwestia kryzysu emocjonalnego ludzi. Znajdujemy się na takim etapie cywilizacji, gdy najbardziej ludziom brakuje poczucia odpowiedzialności, honoru i siły. Ludzie są słabi, a słabość prowadzi do konfliktów i wojen. Ze słabości rodzi się lęk, a z lęku agresja. Uważam, że pracując nad sobą i następnymi pokoleniami, trzeba stawiać nie tyle na wiedzę, co na siłęcharakteru. Bo wiedzę łatwiej zdobyć – pomagają w tym komputery. Natomiast w budowaniu siły charakteru komputery się nie przydadzą. Musimy nad tym pracować sami.

M.Sz.:

Myślę, że dla większości osób zwierzę jest po prostu przedmiotem. Dlatego tak ważna jest edukacja na bardzo wczesnym etapie. Uświadamianie od małego, że zwierzęta to istoty, które czują tak samo jak my. Krzywdzenie zwierząt jest bardzo kuszące, szczególnie dla mężczyzn, bo zwierzę jest słabsze, nie ma żadnych praw i nikt się za nim nie ujmie.

T.R.:

Tak, ale kusi to tylko słabych mężczyzn. Tylko tchórze krzywdzą zwierzęta. Żadna silna jednostka, żaden osobnik alfa nie skrzywdzi słabszego, ponieważ taka osoba posiada instynkt opiekuńczy. Myślę, że na krzywdzenie zwierząt jest również społeczne przyzwolenie, a i kary są bardzo małe.

M.Sz.:

Gdyby pojawiły się w Polsce odpowiednie wyroki sądów, np. kary dwuletniego więzienia, które byłyby egzekwowane, i gdyby media je nagłaśniały, to sytuacja zwierząt szybko by się zmieniła. Z tego co wiem, wszystkie procesy o przemoc wobec zwierząt kończą się karą w zawieszeniu albo małą grzywną. Kary powinny być zdecydowanie ostrzejsze!


Adoptuj, nigdy nie kupuj.

Co doradzilibyście tym, którzy chcą adoptować zwierzę?


T.R.:

Przed przyjęciem psa czy kota do domu trzeba zadać sobie kilka pytań. Na przykład: jak będzie wyglądał mój dzień, gdy już będę mieć psa? Trzeba wyobrazić sobie cały dzień, łącznie ze spacerem, jedzeniem, snem. Obliczyć w swoim budżecie, czy stać mnie na przyzwoite żywienie zwierzaka. Zastanowić się, jak ułożę i pogodzę różne aktywności, wyjścia towarzyskie czy służbowe, czy znajdę czas na spacery z psem. Co zrobię z nim w czasie zimowych i letnich wakacji. Warto też zapytać rodzinę i znajomych, czy w razie moich wyjazdów ktoś będzie mi mógł pomóc w tej opiece, nawet wymóc wcześniej taką deklarację. Czyli krótko mówiąc – przygotować się psychicznie, podejść do tego pragmatycznie, tak aby nie było potem zaskoczenia. Trzeba też sprawdzić, czy nie mamy uczulenia na zwierzaka, czy wszyscy domownicy są na tyle zdrowi, że mogą obcować z psem czy kotem. Nie można podejmować takiej decyzji pochopnie, pod wpływem sentymentalnej emocji!

M.Sz.:Jeśli jesteś osobą, która nigdy nie miała zwierzęcia, to sprawdź, kto z twoich znajomych ma psa czy kota, zaoferuj opiekę nad nim w czasie ich wyjazdu, sprawdź, czy podołasz temu wyzwaniu. Jeśli podejmiesz decyzje na „tak”, to zdecyduj się na adopcję. Adoptuj, nigdy nie kupuj.


We wrześniu obchodzimy pierwsze urodziny programu Adopciaki.pl. Jakie życzenia złożylibyście adopciakom i ich opiekunom?


M.Sz.:

Adopciakom życzę tego, aby przez całe życie miały tyle szczęścia, co w momencie, gdy trafiły na swoich opiekunów. A opiekunom, aby podobne szczęście spotykało ich jeszcze wiele razy. Żeby dalej pomagali zwierzakom, bo nic nie jest w życiu lepszą karmą od pomagania tym słabszym.

T.R.: 

A ja tym, którzy rozważają adopcję, życzę, żeby nie zrażali się gorszymi dniami – ani u siebie, ani u psów czy kotów. Nie obawiali się kałuży na podłodze, szczeknięcia, wyciągania kleszczy z futra. Żeby nie rezygnowali z tego pomysłu pod wpływem chwilowej trudności; żeby pracowali nad sobą, aby wyeliminować ewentualne chwile wahania. Życzę też przyszłym opiekunom psów i kotów, żeby nigdy nie oddawali wcześniej adoptowanych przez siebie zwierząt.


Rozmawiała Monika Jaromin, Adopciaki.pl