AKTUALNOŚCI

22.03.2020

LIS - KORABKOWE OPOWIEŚCI

Lato powoli ustępowało miejsca jesieni. Czuć to było szczególnie wieczorami, których chłód był wytchnieniem po gorących dniach. Motocykliści szczególnie doceniali ulgę, jaką przynosiły sierpniowe popołudnia. Jeden z nich zatrzymał swoją maszynę obok muru odgradzającego niegdyś świetnie prosperującą fabrykę od niechcianych gości. Teraz jednak odpadający tynk i liczne ubytki w elewacji dobitnie świadczyły o tym, że po drugiej stronie raczej nic się już nie produkuje.

– Szlag! – zaklął pod nosem motocyklista, jak tylko uwolnił głowę z kasku. Wtedy można było zobaczyć, że jest nim młody chłopak. Jeśli był pełnoletni, to ten wiek osiągnął całkiem niedawno. Otarł spocone czoło i rozejrzał się wokół. – Ojciec miał rację, że w tej okolicy prędzej zarobię guza niż kupię płytę – westchnął. – No nic. Przynajmniej zrobiłem sobie interesującą wycieczkę.

Jeszcze raz się rozejrzał, jakby liczył, że człowiek, który oferował rzadki album jego ulubionego zespołu w okazyjnej cenie, jednak się pojawi.

Powiesił kask na kierownicy. Odsunął suwak motocyklowej kurtki i głęboko odetchnął świeżym powietrzem. Potem wyciągnął z kufra motocykla butelkę wody. Przysiadł na siedzeniu i, popijając, delektował się chwilą odpoczynku. Szybko jednak stwierdził, że obawa o niemiłą przygodę w tym miejscu jest jak najbardziej uzasadniona. Okolica była prawie bezludna. Do tej pory minęło go dwóch przechodniów i żadnego z nich nie chciałby spotkać po zmroku.

– Zabieram się stąd – mruknął i już miał wciągnąć z powrotem kask na głowę, gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się zaniepokojony. Nie zauważył nikogo.
Z tej strony mur fabryki ciągnął się dobre sto metrów i nikt nie miał szans się ukryć. Po drugiej stronie ulicy ślepa ściana opuszczonego budynku dawała jeszcze mniejszą szansę na schowanie się obserwatora. A jednak czuł na sobie czyjś wzrok. Niepokój przyszedł wraz z szybszym biciem serca. Usiadł na motocyklu i włożył kluczyki do stacyjki. Wtedy usłyszał szczeknięcie. Obejrzał się.

Z dziury w zmurszałym murze wystawał psi łeb. Czarna sierść niemal zlewała się z otoczeniem. Błyszczące oczy psa patrzyły na niego uważnie, wyglądając najmniejszej oznaki zagrożenia. Chłopak przyglądał się psu z zaciekawieniem. Zwierzak, widząc, że zwrócił na siebie uwagę człowieka, wzmógł czujność.

– O co chodzi, kolego? – chłopak powoli zsiadł z motocykla.

Pies natychmiast zniknął za murem. Po chwili jednak znów się pojawił i znów cicho szczeknął.

– Jesteś głodny? Nie mam nic do jedzenia – zmartwił się chłopak.

Pies cicho zaskomlał.

– Jesteś ranny?

Pies znów zaskomlał.

Chłopak ruszył w jego stronę, lecz pies natychmiast się wycofał. Zaintrygowany, zajrzał w dziurę, gdzie jeszcze przed chwilą widział psi łeb. Pies stał po drugiej stronie w bezpiecznej odległości i machał ogonem. Nie wyglądało na to, by cokolwiek poza zaniedbaniem i brudną sierścią mu dolegało. Nie był nawet zbyt wychudzony. Młody, zdrowy, bezpański pies.

Chłopak wzruszył ramionami. Jakieś dziwne zabawy.

– Ludzie są kompletnie bezmyślni – stwierdził z irytacją. – Biorą zwierzaki, ale zadbać o nie to już nie raczą.

Wstał i skierował się do swojego motocykla. Nim do niego doszedł, znów usłyszał dwa szczeknięcia. Odwrócił się. Pies wystawił łeb z dziury i zaskomlał. Tym razem natarczywie.

Chłopak zrobił krok w stronę psa, który natychmiast zniknął za murem. Rozległy się stłumione szczęknięcia.

– Nie wiem, o co ci chodzi, kolego – westchnął chłopak. – Ale nie mogę się z tobą bawić. Robi się późno. Muszę wracać.

Usiadł na motocyklu i wcisnął kluczyki w stacyjkę. Po chwili silnik zamruczał. Chłopak zasunął suwak kurtki i sięgnął po kask.

Usłyszał szczeknięcia. Odwrócił się. Pies wyczołgał się z dziury. Ogon podwinął pod siebie i stał na chodniku na drżących nogach. Chłopak wpatrywał się w psa z niepokojem. Nie potrafił rozgryźć jego intencji.

Pies po raz kolejny zrobił krok w jego kierunku i cicho zaskomlał.

Chłopak zupełnie intuicyjnie postanowił się nie ruszać. Widział strach zwierzęcia i czuł, że najmniejszy gest może go spłoszyć. A miał ogromną ochotę dowiedzieć, o co chodzi temu dziwnemu, ale pięknemu psu. Gdyby tylko ktoś zdecydował się zadbać o niego, miałby ogromną pociechę z takiego towarzysza. Tego, że pies jest bardzo inteligentny, chłopak już zdążył się domyślić. Teraz zaczął zauważać również inne jego atuty. Średniego wzrostu, z gęstą sierścią, która w promieniach zachodzącego słońca nabrała odcienia ciemnego brązu. I piękne uszy, które teraz, w stresie, zwierzak położył po sobie.

Powoli, krok za krokiem pies zbliżył się do człowieka. Im jednak był bliżej, tym niżej trzymał pysk przy ziemi. Powarkiwał na zmianę z cichym skomleniem. W końcu podszedł niemal na wyciągnięcie ręki. Chłopak od dobrej chwili niemal wstrzymał oddech. Bardzo powoli przesunął dłoń w kierunku psa. Ten natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość. Chłopak wyprostował się i usiadł w bezruchu. Pies znów zbliżył się o krok, czujnie wpatrując w człowieka. Po chwili odważył się na kolejny krok. I kolejny, aż dotknął nosem nogawki spodni chłopaka. Pokazał zęby i cicho zawarczał. Chłopak głośno przełknął ślinę. Pies cały czas powarkując chwycił zębami za nogawkę jego spodni i delikatnie pociągnął. Potem już śmielej i mocniej pociągnął ponownie.

– Chcesz, żebym z tobą poszedł! – wykrzyknął chłopak, a pies natychmiast znalazł się przy dziurze z całych sił pomachując puszystym ogonem. Szczeknął ponaglająco.

– Stary! Jesteś niesamowity. Ale ja się tam nie zmieszczę. Zresztą nie mogę tutaj zostawić motocykla bez opieki.

Pies zaskomlał.

– Nie mogę…

– Pies w dwóch susach znalazł się przy chłopaku i znów pociągnął go za nogawkę. I natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość.

– Ja pierdolę! Niezły z ciebie cwaniak!

Chłopak zgasił silnik i rozejrzał się po okolicy. Nie dostrzegł nikogo. Spojrzał na psa i na swoją maszynę.

– Dobra, stary – oświadczył i zsiadł z motocykla. – Może oszalałem, ale pójdę za tobą.

Pies wczołgał się do dziury, ale po chwili wystawił łeb i bacznie przyglądał się poczynaniom człowieka.

– Na pewno oszalałem. Przecież gadam z psem! – roześmiał się i jednocześnie trochę zmartwił. – Jeśli ktoś mi w tym czasie zarąbie motocykl, to… – machnął ręką i uważnie obejrzał ogrodzenie, szukając sposobu, by dostać się na drugą stronę. Mur sięgał dobrego metra ponad jego głową. Wdrapanie się na niego nie będzie łatwą sprawą.

– Mam nadzieję, że nie będę tego żałował – stwierdził chłopak i schował kask oraz rękawice do kufra. Potem podniósł nóżkę motocykla i podtoczył go pod mur. Usłyszał pełne zaniepokojenia szczęknięcia.

– Już idę, idę. Muszę górą! – oświadczył chłopak. Upewnił się, że motocykl stoi stabilnie i wspiął się na niego. Balansując na siodełku, starał się uchwycić krawędzi muru i zarazem nie przewrócić swojej maszyny. Gdy poczuł, że chwyt jest pewny, podciągnął się na rękach i zarzucił prawą nogę na mur. Po chwili już stał na nim i rozglądał się po terenie po drugiej stronie.

Fabryka zajmowała całkiem spory obszar. Ze swojej pozycji widział kilka budynków – wszystkie w stanie zupełnej ruiny. Po prawej stronie mur po jakichś stu metrach zakręcał i prowadził do zardzewiałej, spiętej łańcuchem bramy, obok stała budka stróża. Wybite okna bezsprzecznie wskazywały, że teraz nikt nie pilnuje tego terenu. A to oznaczało dwie rzeczy: nie musi się obawiać, że ktoś go złapie i zgłosi wtargnięcie na cudzy teren, ale także oznaczało ryzyko spotkania innych nieproszonych gości. Tuż za murem ciągnęła się jezdnia – teraz przysypana gruzem i śmieciami. Zaraz potem ściana pierwszego budynku, który wyglądał na halę produkcyjną. Tam czekał na niego pies i radośnie machał ogonem. Po lewej, kilka kroków od niego, pod murem usypana była spora góra piachu. Chłopak zgrabnie przebiegł po murze, by zeskoczyć właśnie tam na ziemię. Gdy tylko jej dotknął, usłyszał zniecierpliwione szczeknięcia.

– Idę, idę! – oświadczył i ruszył w kierunku psa. Ten natychmiast pobiegł do drzwi hali. Były one zabezpieczone łańcuchem. To nie stanowiło przeszkody dla psa, który z łatwością wcisnął się przez szparę między drzwiami i murem.

– Szczwany z ciebie lis, ale może byś tak już ogarnął, że ja jestem od ciebie większy – wkurzył się chłopak. Pies wystawił pysk i spojrzał na człowieka.

– No co się patrzysz? Za duży jestem. Znasz jakieś inne wejście?

Pies pisnął.

– Dobra! Sam znajdę.

Chłopak zauważył okno, które już dawno straciło większą część szyby i znajdowało się na tyle nisko, że mógł się przez nie dostać do środka. Ostrożnie wybił łokciem pozostałe większe kawałki szkła i bez większego trudu przecisnął się przez otwór.

– Mam nadzieję, że mi tu nic na łeb nie spadnie – mruknął chłopak, gdy bezpiecznie wylądował po drugiej stronie. Otrzepał kurtkę z kurzu i resztek szkła. Stwierdził, że strój motocyklowy świetnie nadaje się na takie wyprawy. Zwykła kurtka prawdopodobnie nie uchroniłaby go przed skaleczeniem.

W hangarze musiała kiedyś być taśma produkcyjna. Teraz wypełniał ją zardzewiały sprzęt, hałdy żelastwa i innych śmieci.

– Kompletnie mi odbiło! – stwierdził chłopak i rozejrzał się w poszukiwaniu psa.

Zwierzak wystawił łeb zza starej maszyny i ponaglająco szczeknął.

– Idę. Co tu jest tak ważnego? – chłopak ruszył za swoim czworonożnym przewodnikiem.

Pies, nie marnując czasu, pobiegł przed siebie, zgrabnie omijając walające się na jego drodze przeszkody. Chłopak pospieszył za nim, radząc sobie jednak o wiele gorzej. Był większy i niektóre przeszkody musiał pokonywać zupełnie inaczej niż psi przewodnik.

W końcu pies zatrzymał się przy metalowych schodach prowadzących w dół do pomieszczenia w piwnicy i żałośnie zaskomlał. Chłopak zbliżył się zaintrygowany. Stanął koło psa i zajrzał do środka. Nic nie zobaczył. Niewiele promieni słonecznych docierało do samej hali przez pozostałości brudnych okien, panował tam więc półmrok. Piwnica tonęła w ciemności. Po schodach zostało tylko wspomnienie w postaci poręczy, reszta konstrukcji prawdopodobnie leżała na dolnej kondygnacji. Sięgnął po swoją komórkę i uruchomił latarkę. Poświecił do środka.

– O kurczę… – westchnął i spojrzał na stojącego obok i popiskującego psa. – Koleś, jesteś niesamowity! – stwierdził z podziwem i odruchowo wyciągnął rękę, by pogłaskać psa. Zwierzak kłapnął zębami i odskoczył. Chłopak był pewien, że gdyby pies chciał go ugryźć, zrobiłby to bez problemu.

– Przepraszam, stary! – uniósł ręce, jakby się poddając. – Nie będę więcej próbował.

Pies przyjął tę deklarację podejrzliwie i na wszelki wypadek pozostał w bezpiecznej odległości od człowieka.

Chłopak znów poświecił latarką w głąb piwnicy. Pod stosem żelastwa, które kiedyś było schodami, leżał niewielki, biały pies. Zwierzak uniósł pysk i cicho pisnął. Chłopak szybko ocenił, że nawet gdyby zdołał bezpiecznie się dostać na dół, to nie będzie w stanie sam się z piwnicy wydostać.

Pies zaszczekał i spojrzał na niego z nadzieją.

– Damy radę, Lisie… Tak będziesz miał na imię – oświadczył chłopak. – Jesteś szczwany jak lis.

Pies szczeknął. Chłopak uznał to za aprobatę dla jego pomysłu i stwierdził: – Teraz jednak trzeba zająć się tym biedakiem na dole. Będę… Będziemy potrzebowali pomocy – poklikał w klawisze komórki i przyłożył ją do ucha.

– Cześć, Maksiu – oświadczył, gdy usłyszał flegmatyczne „halo”. – Potrzebuję pomocy. Zadzwoń do Grubego. Niech zabierze sprzęt do wspinaczki, przede wszystkim liny i jakąś plandekę.

– Plandekę? Coś ty, Szymon, wymyślił? – usłyszał zdziwiony głos przyjaciela.

– Musimy wyciągnąć z dziury rannego psa.

– Psa? Już działam! – po ociężałości Maksa nie został nawet ślad. Chłopak wszedł w tryb działania i Szymon wiedział, że nikt tak szybko i sprawnie nie zorganizuje pomocy.

– Ach i weźcie latarki! Tu jest ciemno jak w grobie.

– A ten pies jest ranny?

– Bardzo możliwe.

– To dzwoń do siostry. Może się przydać lekarz, nawet jeśli to tylko przyszły lekarz. Zgarniemy Ninę po drodze.

– Masz rację. Przyda się profesjonalna pomoc.

Pies zaszczekał radośnie, jakby zrozumiał wszystko, o czym rozmawiał Szymon.

Zadzwoniła komórka.

– Tak, Maks?

– Nie powiedziałeś, gdzie mamy przyjechać.

– Stara fabryka na Fabrycznej. I skombinuj nożyce do metalu.

– Ty mnie masz za cudotwórcę?

– Powiem Ninie. Weźmie od chłopaka matki.

– Cool!

 

***

Ekipa ratunkowa dotarła, nim się ściemniło. Gdy tylko obcy ludzie weszli do hali, pies zwany Lisem zniknął z pola widzenia. Szymon przez moment próbował go przywołać, ale pies najwidoczniej stwierdził, że tylu ludzi to zdecydowanie za dużo, bo zniknął na dobre. Chłopak, chcąc nie chcąc, przyłączył się do akcji ratunkowej. Ponieważ razem z jego kumplami, przyjechała także jego siostra, wiedział, że najrozsądniej jest pozwolić Ninie pokierować akcją. Dziewczyna była urodzonym przywódcą, a w dodatku uwielbiała tę rolę. Szymon kiedyś tego nienawidził. Większość ich kłótni w dzieciństwie wynikała właśnie z tego powodu, że każde z nich chciało postawić na swoim. W końcu Szymon uznał, że święty spokój jest cenniejszy i dopóki siostra nie usiłowała pozbawić go czegoś, na czym mu bardzo zależało, pozwalał jej na rządzenie. Z czasem odkrył, że taka postawa ma więcej zalet. Siostrę tak rozpierała energia, że wiele spraw, które teoretycznie należały do niego, załatwiała sama, uważając, że tylko ona wykona je tak, jak należy.

Teraz dziewczyna również gładko weszła w rolę kapitana zespołu ratunkowego. Natychmiast przydzieliła chłopcom zadania, a sama zaczęła wkładać uprząż, by na linie bezpiecznie zjechać do psa.

– A jak chcesz sama usunąć to żelastwo z tego biedaka? – zapytał siostrę Szymon. – Któryś z nas musi tam zejść.

– Ja jestem najsilniejszy – oświadczył Maks.

– I najcięższy – stwierdził Gruby. Chłopak miał nienaganną figurę. Gdyby zechciał, mógłby startować w zawodach kulturystów. Tyle, że nie chciał. Zdecydowanie wolał swoją deskę kreślarską i treningi na basenie. Tam właśnie spotkał Ninę – podczas wspólnych zajęć skoków do wody. Wtedy miał kilka nadplanowych kilogramów. Ponieważ jednak Nina wpadła mu w oko od pierwszego spojrzenia, tak bardzo zapragnął jej zaimponować, że trenował jak wariat. W ten sposób zdobył nienaganną sylwetkę i super dziewczynę. Tylko ksywka z dzieciństwa przylgnęła zbyt mocno. Był ogromnie wdzięczny, że Nina nigdy jej nie użyła, zawsze zwracała się do niego po imieniu.

– Marcin ma rację, Maksiu. Szymek i ja zejdziemy razem – zarządziła Nina. – Wy dwaj bez problemu poradzicie sobie z wyciągnięciem nas na górę, a my damy sobie radę z tym złomem.

Wszyscy się zgodzili. Nina pierwsza pojechała w dół asekurowana przez swojego chłopaka. Zaraz za nią do piwnicy zjechał Szymon. Nina, gdy tylko dotknęła ziemi, podbiegła do psa i przyświecając sobie latarką, próbowała ustalić jego stan. Szymon pokręcił tylko głową nad beztroską siostry i próbował ocenić, jak wielką szansę mają na to, że resztki schodów zwalą się im na głowę, gdy je tylko poruszy.

– Uważajcie na ten drąg po lewej stronie – usłyszał spokojny głos Marcina vel Grubego. – Prawdopodobnie na tym opiera się cała ta konstrukcja.

Wyciągnął kciuk do góry, dając znać, że zrozumiał wskazówkę przyszłego architekta. Podszedł do siostry. Głaskała i uspokajała uwięzionego psa.

– Spróbuj to podnieść – rozkazała bratu. Szymon spojrzał we wskazanym kierunku. To się da zrobić i rzeczywiście powinno pomóc uwolnić psa. Chwycił za brzeg czegoś, co kiedyś było stopniem schodów i sprawdził stabilność konstrukcji. Potem spróbował podnieść żelastwo. Drgnęło i nieznacznie uniósł je do góry.

– Wyżej! – zażądała Nina.

Chłopak stanął stabilniej na nogach i wytężył całe swoje siły. Konstrukcja poszła do góry.

– Jeszcze trochę, Szymon!

Szymon delikatnie opuścił ciężar.

– Musisz go wyciągnąć. Dużo wyżej nie podniosę.

– Dobra.

Chłopak wziął głęboki oddech i z głośnym okrzykiem wytężył wszystkie siły. Przyglądający się z góry chłopcy sami napięli mięśnie, jakby w ten sposób mogli pomóc kumplowi. Konstrukcja poszła do góry. Szymon jęknął z wysiłku i wycedził przez zęby:

– Ciągnij go!

Nina natychmiast chwyciła psa za futro i pociągnęła do siebie. Wystraszony pies wbił zęby w jej rękę. Dziewczyna krzyknęła z bólu, ale nie puściła zwierzaka.

– Już! – zawołała.

Szymon powoli, by złom nie zwalił się im na głowę, opuścił je na ziemię.

– Jeeest! – usłyszał z góry radosny okrzyk przyjaciół. Szymon, pochylony, odpoczywał po ogromnym wysiłku.

Nina przytulała psa do siebie i próbowała przekonać go, by przestał zaciskać zęby na jej nadgarstku. Pies w końcu z wolna uspokajał się w jej ramionach i poluźnił uścisk.

– Grzeczny pies – cicho powiedziała dziewczyna. – Wszystko będzie dobrze.

Uwolnioną ręką delikatnie gładziła psie futro, próbując wymacać, czy ma jakieś otwarte rany.

– I jak, siostra?

– Chyba nie jest najgorzej. Na pewno jest odwodniony i potłuczony. Musiał tu leżeć dość długo.

– I jak? Wyciągamy? – z góry ponaglił ich Maks.

– Dajcie plandekę.

Nina z Szymonem delikatnie umieścili psa na przymocowanym do lin mocnym kawałku płótna. Pies drżał, ale gdy materiał uniósł się do góry, zaprzestał protestów. Po chwili trafił w ręce ratowników.

– Teraz Nina – oświadczył Marcin. – Ją dam radę wyciągnąć sam. Popilnuje psa i wyciągniemy cię z Maksem.

Szymon pomógł siostrze podpiąć się do liny. Za chwilę była już w ramionach swojego chłopaka. Ten natychmiast spostrzegł krew na jej na jej nadgarstku.

– Jesteś ranna! – wystraszył się.

– Ugryzł mnie – oświadczyła żałośnie. Wiedziała, że musi wziąć zastrzyki przeciw wściekliźnie i ta perspektywa nie nastrajała jej optymistycznie. Od dziecka nienawidziła zastrzyków. Marcin spojrzał w wilgotne od wstrzymywanych łez oczy najpiękniejszej i najdzielniejszej dziewczyny, jaką znał i mocno ją przytulił.

– Pomóż mi zatamować krwawienie – poprosiła już spokojniejsza.

Polała ranę wodą utlenioną. Marcin zgrabnie obwiązał jej nadgarstek kawałkiem bandaża. Nina była gotowa, by zająć się popiskującym psem, który, zrozumiawszy, że nikt mu nie chce zrobić krzywdy, pozwolił się dokładnie obejrzeć i napoić. Chłopcy za to pomogli wydostać się Szymonowi.

– Lis! – zawołał Szymon, gdy wyswobodził się z uprzęży. – Gdzieś się podział, psiaku?

Oświetlił halę.

– Piesku! Uratowaliśmy twojego towarzysza.

– To sunia.

– Co?

– To sunia – powtórzyła Nina.

– Słyszysz? Chodź psiaku. Zabieramy twoją panią do weterynarza. Ty też zasługujesz na dom.

Żadnego odzewu. Szymon z coraz większym niepokojem oświetlał teren wokół nich.

– Szymon, musimy się zbierać.

– Idźcie. Ten pies nie lubi ludzi. Może wyjdzie, jak was nie będzie.

– Dobra, będziemy przy aucie.

Szymon stał w hali i rozglądał się za psem. Omiatał halę światłem latarki i czekał. W końcu, gdy ucichły kroki jego przyjaciół, zauważył wyłaniające się z mroku świecące oczy.

– Jesteś! – ucieszył się chłopak. – Uratowałeś swoją towarzyszkę.

Pies stał w bezpiecznej odległości i machał ogonem.

– Chodź. Nie możesz tu zostać. Matka mi urwie głowę, ale potem cię pokocha. Uwielbia inteligentne stworzenia.

Szymon zrobił krok w kierunku psa. Ten jednak natychmiast zniknął w mroku.

– Lis!

 

***

Szymon zjawił się na terenie zrujnowanej fabryki ponownie nazajutrz. Nie mógł zapomnieć o niezwykle mądrym i bohaterskim psie. Zostawił przy dziurze w murze aromatyczny kawałek mięsa i czekał. Lis zjawił się dopiero po godzinie. Długo i dokładnie obwąchiwał podarunek, jakby nie wierząc w taki dar losu. W końcu chwycił mięso i znikł w dziurze. Na nic zdały się nawoływania.

Szymon łatwo się nie poddawał. Kolejnego popołudnia znów podjechał pod fabrykę z kolejnym przysmakiem. Pies zjawił się szybciej, ale, tak jak poprzednio, nie pozwolił się do siebie zbliżyć. Chłopak więc swoje odwiedziny ponowił nazajutrz i w kolejny dzień. Po tygodniu pies wziął podarunek z jego ręki. Po dwóch tygodniach Szymonowi udało się go dotknąć, ale ciche powarkiwania świadczyły o jego gotowości do obrony. A potem zniknął.

Szymon przychodził do dziury do końca września. Po psie nie został ślad. Chłopak niepocieszony i z ciężkim sercem wrócił na studia. Chciał wierzyć, wbrew logice, że psu nic się nie stało.

Uratowana dzięki dzielnemu Lisowi sunia spędziła ponad tydzień w klinice. Potem zaczęły się poszukiwania domu dla niej. Nie było to łatwe, ale wkrótce Arja, bo takie imię dostała od Niny na znak waleczności, trafiła pod opiekę starszego małżeństwa, które szukało towarzyszki na długie spacery.

 

***

Lis zaszył się w najdalszym kącie swojego kojca. Znów pod drzwi klatki, w której przebywał razem z trzema swoimi towarzyszami, zbliżył się człowiek. W ręku trzymał drewnianą pałkę. Raz po raz uderzał nią w drzwi klatek. Psy wiedziały, że wtedy należy się odsunąć, wtedy miały szansę na otrzymanie nędznego posiłku.

Lis nie lubił ludzi. W swoim krótkim życiu doświadczył od nich tylko cierpienia. Poza tym jednym wyjątkiem. Lis pamiętał zarówno smakowite podarunki, jak i zapach tego jednego ludzkiego osobnika, który wtedy, dawno temu pomógł mu uratować tę młodą sunię, która tak bosko pachniała. Lis pamiętał coś jeszcze. Dotyk tego człowieka. Lis warczał wtedy, ale tak naprawdę dłoń tego człowieka na jego grzbiecie sprawiła mu ogromną przyjemność. Nieznaną wcześniej, a teraz tak pożądaną. Tylko, że Lis nie zamierzał pozwolić na to byle komu. Taki głupi nie był. Musi znów trafić na wyjątkowego człowieka. Takiego, któremu zaufa i który będzie tak pachniał uczciwością jak ten młody człowiek.

Lis pragnął dwóch rzeczy – wydostać się z tego kojca i znów poczuć rękę człowieka na swoim ciele. Wreszcie nie musieć walczyć z innymi psami o jedzenie. Lis nie lubił nikogo krzywdzić. Nie miał jednak wyjścia. Od kiedy dał się zaskoczyć tym śmierdzącym ludziom z długim kijem z pętlą, która bez litości zacisnęła się na jego szyi, wypatrywał okazji, by się wyrwać z tego więzienia, do którego trafił. Ludzie nazywali to schroniskiem dla bezdomnych zwierząt. Lis, gdyby potrafił, roześmiałby się im w twarz. Ciągle brakowało jedzenia, zimą brakowało wszystkiego. Wtedy w nocy nawet najwięksi wrogowie tulili się do siebie, by choć trochę ogrzać zmarznięte psie ciała, a gdy rankiem do drzwi ich celi zbliżał się człowiek z miską, rzucali się na towarzyszy z zębami, byle tylko wyszarpać dla siebie choć ochłap podłego żarcia. Lis nienawidził i tego miejsca, i tych ludzi. Lis tęsknił za przestrzenią i ręką człowieka na grzbiecie.

 

***

Krzysiek pracował w schronisku od lat. Najpierw jako wolontariusz w fatalnie zarządzanym przez byłą dyrektorkę. Na wspomnienie głodujących i walczących psów nadal czuł złość. Dlatego, kiedy tylko zorientował się, że zwierzęta cierpią, usiłował wraz z grupą ludzi, dla których los czworonogów nie był obojętny, zmienić to miejsce w prawdziwy dom dla bezdomnych zwierząt. W końcu im się udało. Schronisko zostało przejęte przez ludzi, którzy byli w stanie zadbać o fundusze i zadbać o podopiecznych. Warunki zamieszkujących tu zwierząt zmieniły się diametralnie. Żaden zwierzak już nie głodował. Każdy miał najlepsze możliwe warunki, jakie w takim miejscu można było im zapewnić. I każdy potrzebował prawdziwego domu.

Krzysiek zadomowił się w schronisku na stałe. Tylko że teraz swoją pracę uwielbiał. Największą frajdę miał wtedy, gdy kolejny skrzywdzony zwierzak odzyskiwał wiarę w ludzi. Dlatego tak ogromną przyjemność sprawiało mu zajmowanie się tym czarnym pięknym, ale dzikim psem. Jego boks zawsze zostawiał sobie na koniec. Wtedy mógł poświęcić mu tyle czasu, ile chciał, a pies potrzebował wiele cierpliwości. Nie ufał ludziom i był na tyle sprytny, by skutecznie ich unikać.

Gdy Krzysiek przejął nad nim opiekę, pies uciekał w najdalszy kąt boksu, gdy tylko jakiś człowiek wchodził do środka. Krzysztof próbował do niego sam podchodzić, pies jeżył sierść i powarkiwał. Krzysztof widział strach w pięknych psich oczach i serce mu się ściskało. Przychodził jednak konsekwentnie i siadał w psim boksie. Wabił psa różnymi smakołykami. Nic z tego, pies trzymał się od niego z daleka. Któregoś razu Krzysztof rozczarowany brakiem postępów w psiej socjalizacji rzucił zirytowany:

– Nie możesz się zachowywać jak lis! Lisy żyją w lesie, a ty nie jesteś lis, tylko pies!

I wtedy stał się cud. Pies pierwszy raz spojrzał na niego z zainteresowaniem i pomachał ogonem.

Krzysiek zdębiał. Długą chwilę mu zajęło, by zrozumiał, co się stało.

– Lis… – powtórzył ostrożnie.

Znów machnięcie ogonem.

– Lis! – ucieszył się. – A jednak ktoś kiedyś nadal ci imię, tak? Lis.

Pies pomachał ogonem i cicho szczęknął.

– Niech i tak będzie – wyciągnął rękę. – Może teraz się skusisz na ten smakołyk? Lisie?

Tym razem się nie udało, ale niedługo później Lis po raz pierwszy zaufał mu na tyle, by zdecydować się na podejście tak blisko, by wziąć poczęstunek leżący na wyciągnięcie ręki od człowieka. Potem zbliżał się coraz bliżej, aż w końcu Krzysiek mógł świętować dzień, gdy pies wziął przysmak z jego ręki.

W końcu zapadła decyzja, by Lisa zacząć przyzwyczajać do obecności innych ludzi. Pies powinien jak najszybciej trafić do stałego domu. Potrzebował tego dramatycznie. Miał już ponad siedem lat, a więc prawie połowę swojego życia spędził w więzieniu. Najwyższy czas, by ktoś wreszcie tego psa uwolnił. Krzysiek był pewien, że praca z Lisem może potrwać bardzo długo. Jednak wiedział też, że cholernie warto poświęcić czas temu psu. Odpłaci niespotykaną wiernością i przyjaźnią, jaką nie da nikomu nigdy drugi człowiek.

 

***

Lis już się nie bał. Już nie był głodny. Ten brodaty, spokojny człowiek przychodził prawie codziennie z jakimś przysmakiem. Lis nawet lubił tego człowieka. Ale Lis czuł, że to nie on jest tym, na którego czeka całe swoje psie życie.

Lis marzył, by znów poczuć dłoń człowieka na swoim grzebiecie. I móc biec z nim, z tym jednym jedynym jego człowiekiem, biec ile sił w łapach wprost przed siebie, tak długo, aż ludzkie i psie serce zabije w jednym rytmie.


Jeśli spodobało Ci się to opowiadanie, możesz wpłacić datek na rzecz schroniska w Korabiewicach https://korabkoweopowiesci.pl/korabkowe-opowiesci/malgorzata-sambor-cao-lis/