ŻYCIE Z ADOPCIAKIEM

05.12.2017

MIŁOŚĆ NA ŚMIERĆ I ŻYCIE

Spotykamy się w kawiarni nieopodal domu Kuby. Naklejka na drzwiach oznaczająca zakaz wstępu z czworonogami niezbyt podoba się takim “psiarzom” jak my, ale w okolicy nie ma zbyt wielkiego wyboru. 

Kuba: Zabieram ze sobą Nelsona, gdzie tylko można. Dziś też chciałem, ale niestety tu by nie wszedł.

Adopciaki: Długo już jesteście razem?

K: Dwa i pół roku temu pojechaliśmy po niego z żoną aż do Wisły. To jest nasz pierwszy wspólny pies. Wcześniej nie mogliśmy sobie pozwolić na komfort mieszkania z psem. Wynajmowaliśmy maleńką kawalerkę. Jak tylko przeprowadziliśmy się tutaj, od razu pomyśleliśmy o tym, by wreszcie wziąć psa. No i zdecydowaliśmy się na berneńskiego psa pasterskiego. 

A.: Dlaczego akurat ta rasa?

K.: Przede wszystkim marzyliśmy o dużym psie, ale takim, który będzie też łagodny do ludzi i innych zwierząt. 

A.: To piękna rasa, ale i wymagająca. Kto się nim więcej zajmuje?

K: Na spacery chodzimy wspólnie – rano Sylwia biega z nim godzinę. Po południu – ja zabieram go do lasu. W ostatnim czasie, gdy moja żona zerwała ścięgno, przejąłem również jej poranne spacery. W ciągu dnia Nelson siedzi w ogrodzie. Ma bardzo dużo sierści i w domu jest mu ciągle gorąco. Wytrzymuje tylko chwilę i zaraz chce wyjść. Wieczorem wciągam go do środka dosłownie na siłę, zwłaszcza teraz, kiedy noce bywają już bardzo chłodne, nie chcę, żeby marzł.

A.: A kto go czesze, strzyże, kąpie? Robicie to sami czy korzystacie z usług groomera? 

K: Robimy to sami. Nelson nie lubi się kąpać i jest to zawsze spory problem, żeby zagonić go do kąpieli. Musimy to robić podstępem – na przykład przekupując go przysmakami. Wszystkie inne czynności związane z czyszczeniem jego uszu, zębów, czesaniem też staramy się wykonywać sami. Lubimy to – jest przy tym zawsze dużo śmiechu. 

A: Czy taki duży pies nie jest kłopotem, kiedy np. gdzieś wyjeżdżacie?

K: Skąd! Ja zawsze zabieram psa ze sobą. Nie wyobrażam sobie inaczej! Nawet samochód kupiłem specjalnie pod niego - SUVa, żeby się zmieścił. Zabieramy go na Mazury - tam pływa z nami kajakiem, rowerem wodnym, a nawet jachtem. I w góry - uwielbia po nich chodzić. Kocha śnieg. Kiedy musimy gdzieś wstąpić, grzecznie siada i czeka przed wejściem - tak jest nauczony. 

A.: Sam go tego nauczyłeś? 

K: Nelson na początku chodził do psiego przedszkola, potem przeszedł szkolenie PT1 i PT2. 

A.: Był pojętnym uczniem?

K.: Był bardzo pojętnym uczniem. Ale miał też swoje humory. Wymagało to dużo pracy z naszej strony. Nauczyliśmy go m.in. dawać łapę, przybijać piątkę, przybijać żółwika, dawać buzi, czołgać się, komendy „pies na plecach”, szczekania na zawołanie i kilku innych sztuczek. 

A.: Dlaczego chcesz zostać Ambasadorem Adopciaków?

K: Psy są dla mnie szczególne. Miałem je w domu od zawsze. Teraz, kiedy nadarzyła się okazja i znajomy opowiedział mi o tym programie, pomyślałem sobie, że to fajna sprawa, że mógłbym się przydać i po prostu chciałbym zrobić coś dobrego dla potrzebujących zwierząt. Sam myślę o adopcji i pewnie niebawem, jak tylko będę mógł to zrobić, weźmiemy z żoną drugiego psa. Ponadto nie tylko psy są dla mnie wyjątkowe. Nie potrafię patrzeć na krzywdę wszelkich zwierząt. 

A.: Nelson nie będzie zazdrosny?

K.: Nie będzie, on kocha wszystkie zwierzęta. Często zdarza się tak, że gdy śpi, tuż obok niego spacerują ptaki. Gdy go zbudzą, uwielbia je obserwować. Potrafi się w nie wpatrywać godzinami. Nic sobie z tego nie robi. Gdy widzi inne psy, od razu chce się z nimi bawić. Każdy, kto chce przebywać w jego towarzystwie, jest mile widziany. 

A.: Ponad 10 lat temu przeżyłeś straszny huragan, o czym piszesz w swojej książce “W uścisku Katriny”. 

K: Byłem wtedy studentem, pojechałem na program “Work &Travel” do Stanów. Tuż przed huraganem pracowałem w parku rozrywki w Nowym Orleanie. O nadchodzącej katastrofie dowiedziałem się w ostatniej chwili, w dniu nadejścia żywiołu. Przed Katriną zdołali uciec bogatsi mieszkańcy prawie półmilionowego miasta. Biedniejsi, ci, którzy nie mieli samochodów, w tym ja z grupą międzynarodowych studentów, znaleźli schronienie na stadionie Superdome. Było nas tam kilkanaście tysięcy ludzi. Warunki były tragiczne. Zostałem odcięty od świata i w pewnym momencie nawet uznany za zaginionego. Spędziłem tam sześć dni. Długo dojrzewałem do tego, by opisać swoje przeżycia.

A.: A zwierzęta, czy na tym stadionie można było schronić się ze zwierzętami?

K: Niestety zwierzęta nie były tam wpuszczane. Jeśli ktoś nie chciał się rozstać ze swoim psem czy kotem, musiał zostać w domu. Wiele osób tak zrobiło, tracąc często przez to życie. Piszę również o tych sytuacjach w epilogu mojej książki. Ale Amerykanie potrafią wyciągać wnioski z takich doświadczeń. Było to widać chociażby podczas tegorocznych huraganów, które nawiedziły Stany Zjednoczone. Podczas huraganu Harvey i Irma stworzono specjalne strefy, do których można było udać się ze swoim zwierzęciem. Poza tym odpowiedzialnie do tematu podeszły także służby ratownicze, które pomagały zwierzętom w wielu trudnych, zagrażających ich życiu sytuacjach. 

A.: Co byś zrobił, gdybyś był tam wtedy w Nowym Orleanie z Nelsonem?

K.: Mówię to z pełną odpowiedzialnością i świadomością moich słów – nigdy nie zostawiłbym Nelsona samego w takiej sytuacji. Jest członkiem naszej rodziny i gdybym musiał, jeśli nie byłoby innego wyjścia, zarówno ja, jak i moja żona zostalibyśmy z nim. 


Z Kubą Kucharskim rozmawiała Magda Nowakowska z zespołu programu Adopciaki.pl