Nie zgadniecie co się u mnie wydarzyło! Pewnego dnia wrócili po pracy domu i się zaczeło - chodzili, zbierali, pakowali, wypakowywali, ogólnie organizowali. Ruch jak na Marszałkowskiej. Spokojnie pospać nie można było. Do samochodu wskakiwały kolejno nasze posłania, miski, karma. Obserwowałam to ze zdumieniem. Jak to? Wracam do schroniska czy co??!!?? W końcu zapakowali i nas - mnie i rezydenta Rostka. Wtedy się kapnęłam, że chyba o wycieczkę chodzi. Czy jak oni to nazywają - ukrop? Urkop? Urlop? No jakoś tak :) Przez 6h grzecznie spałam na tylnej kanapie w samochodzie. Nuda nie do opisania. Jednak warto było! Zwiedzałam wielki świat, pełen gór, lasów. rzek i jezior - czyli nasze polskie Bieszczady. Mieliśmy do dyspozycji miły domek z ogródkiem i bardzo wygodną kanapą. Chodziliśmy na dłuuugie spacery - teraz już wiem, że 7km to dla mnie pestka. Czasem zostawaliśmy sami /my psy - bo było nas troje/, wtedy odsypialiśmy przebyte kilometry. Cały czas bylam grzeczna. Jak to ja :) Nie mogę się doczekać kolejnej eskapady!